Spotkanie w sali audytoryjnej Biblioteki
Uniwersyteckiej Uniwersytetu Warszawskiego przy Krakowskim
Przedmieściu rozpoczęło się od przeczytania przez Vargasa Llosę
fragmentu "Marzenia
Celta". Pytania pisarzowi zadawali prowadzący spotkanie
tłumacze Marzena Chrobak i Carlos Marrodán Casas oraz
kilkoro szczęśliwców spośród publiczności.
Pierwsze pytanie Marzeny Chrobak, nawiązało do tego, iż Roger Casement
– bohater „Marzenia Celta”
–przeciwstawił się władzom, stanął przeciwko imperium: czy
można oceniać imperia pod względem moralnym, jaka jest ich rola w
historii? Noblista stwierdził, że kultura Zachodu ma jedną dobrą cechę,
którą jest zdolność autokrytyki. To być może właśnie ta
cecha pozwoliła jej na ciągłą odnowę. Przypomniał postać konkwistadora,
który krytykował okrucieństwa popełniane przez jego
towarzyszy. Doniesienia Rogera Casementa skierowane były przeciwko
Europejczykom, wszystkie jego raporty miały konkretny efekt, wywołały
presję opinii publicznej, zmusiły do ustępstw belgijskiego
króla Leopolda II Koburga, będącego być może pierwszym
wielkim ludobójcą XX wieku. Misja dotycząca Ameryki
Południowej także zakończyła się sukcesem. Angielska opinia publiczna
była przerażona opisem zbrodni, co doprowadziło do bankructwa jednego z
najbogatszych ludzi w Ameryce Południowej – Julio
César Arana stał się skromnie żyjącym człowiekiem. Zdaniem
pisarza zachowanie Rogera Casementa było odważne, co czyni z niego
postać godną szacunku. Rozpoczął walkę o coś, co w jego epoce było nie
do pomyślenia. Jako pionier walki o prawa człowieka, powinien być
znany.
Drugie pytanie Marzeny Chrobak:
co to jest cywilizacja i czy definicja
tego pojęcia znajdująca się w przeczytanym fragmencie powieści jest
słuszna? Vargas Llosa powiedział, że nikt nie potrzebuje definicji
cywilizacji, aby wiedzieć, czy żyje w kraju cywilizowanym, czy nie.
Cywilizacja jest procesem, a nie żadnym stałym stanem. Czyż nie na tym
polegała tragedia socjalizmu, że w imię sprawiedliwości zabierano
wolność? Demokracja zawsze będzie niedoskonała, zawsze i wszędzie. W
niektórych krajach jest mniej niedoskonała. W kryzysie,
który obecnie obserwujemy na Zachodzie, system psuje się i
niszczy od środka, przez chciwość, brak kontroli i brak
odpowiedzialności. Vargas Llosa podkreślił znaczenie szacunku dla prawa
jako miernika cywilizacji.
Trzecie pytanie Marzeny Chrobak: Roger Casement wygrał dwie batalie
dzięki mobilizacji opinii publicznej. Czy dziś też jest to siła, z
którą należy się liczyć? Łatwo jest skrzyknąć grupę poparcia
dla jakiejś sprawy, ale z drugiej strony jesteśmy narażeni na natłok
informacji. Vargas Llosa stwierdził, że opinia publiczna działa. -
Spójrzmy co działo się w ostatnich miesiącach w świecie
arabskim. To było coś wspaniałego! Te narody wydawały się zupełnie
poddane, a jednak nagle – w krótkim czasie
– tyranie w Libii, Tunezji i Egipcie zachwiały się, gdyż
opinia publiczna powiedziała: dosyć. To jest rewolucja nowoczesnych
technologii – powiedział pisarz.
Następne pytanie zadał Carlos Marrodán Casas. Po
krótkim wstępie na temat szalejącej polifonicznej narracji
we wcześniejszych powieściach noblisty, tłumacz stwierdził, że "Marzenie Celta"
jest dla niego dialogiem z raportami Rogera Casementa i
„Jądrem ciemności” Josepha Conrada, a także
poinformował, że pisarz odbył podróż śladami swojego
bohatera. I w końcu pada pytanie: jak przeżył tę podróż do
Afryki?
Mario cieszył się: wreszcie
literackie pytanie! I wyjaśnił, że czytał
biografię Josepha Conrada i tak odkrył postać Rogera Casementa,
który otworzył Korzeniowskiemu oczy na to, co działo się w
Kongu. Conrad przyznaje, że nigdy nie napisałby „Jądra
ciemności”, gdyby nie Roger Casement. – Chciałem
dowiedzieć się czegoś więcej o nim, nie myślałem jeszcze o napisaniu
książki o tej postaci. Okazało się, że Casement miał życie jak z
powieści – mówił Vargas Llosa. Przyznał, że nie
znał Konga, jego historii ani problemów. Wizyta w tym
rozdartym konfliktami kraju nie była przyjemnym doświadczeniem.
– Znalazłem kraj wcale nie tak różny od tego, co
opisywał Casement. Nikt tam zresztą teraz nie znał Casementa, tylko
pewien profesor z Kinszasy znał tę postać. Podobnie było w Amazonii,
choć w Inquitos znalazłem zaułek noszący jego imię –
mówił noblista. Zwrócił uwagę, że także dla
Irlandczyków jest on „niezbyt poręcznym”
bohaterem. Przyznał, że nie wie, czy dzienniki Rogera Casementa są
autentyczne, czy opisane w nich przygody są wymyślone albo autor
przesadził w opisach. Niewątpliwie Casement to żywy bohater,
który wcale nie był bohaterem od urodzenia, popełniał wiele
błędów, nie był doskonały. – Choć powieść oparta
jest na biografii, to jest to powieść. Więcej jest powieści niż
biografii. Są w niej wymyślone postaci, choć nie chciałem tworzyć
czegoś, co byłoby niemożliwe w tamtych okolicznościach –
wyjaśniał Vargas Llosa.
Z kolejnego pytania Carlosa Marrodána Casasa uczestnicy
spotkania mogli dowiedzieć się, że nie znamy felietonów
noblisty, dotyczących głównie aktualnych wydarzeń, oraz że
został hiszpańskim markizem, a także o posiadanym przez niego tytule
Diuka de Miraflores fikcyjnego Królestwa Redonty,
stworzonego przez pisarza Javiera Mariasa (przyznającego doroczną
nagrodę literacką), w którym szlacheckie tytuły posiadają
między innymi Pedro Almodovar, Umberto Eco czy Eduardo Mendoza.
– Dobre towarzystwo – podsumował Vargas Llosa,
który jak mi się wydawało, nie miał zbytniej ochoty rozwijać
tego wątku.
Pierwsze pytanie zadane z sali dotyczyło "Szelmostw
niegrzecznej dziewczynki". Czy znał osobę, która
stała się pierwowzorem tytułowej postaci? Pisarz zareagował wybuchem
śmiechu i stwierdził, że zawsze, prędzej czy później,
podczas spotkań z nim pojawia się takie pytanie. Wyjaśnił, że zawsze
istnieje jakaś inspiracja bohaterów literackich. Każda
postać literacka jest hybrydą, ale jej istotą jest to, co autor dodał
jej swoją wyobraźnią. Jest taka osoba w Peru, którą
zapytano, czy to ona jest pierwowzorem niegrzecznej dziewczynki.
Odpowiedziała podobno: Ja?! Wzorem tej bidulki? Tej, która
zrobiła to wszystko?
Z odpowiedzi na kolejne pytanie zadane z sali dowiedzieliśmy się, że
zdaniem pisarza mamy prawo i obowiązek uczestniczyć w debacie
politycznej, nie możemy odcinać się od niej, choćbyśmy uważali politykę
za coś złego i „brudnego”. Mamy szczęście, że
żyjemy w krajach, w których możemy zmieniać rzeczywistość
poprzez politykę. Vargas Llosa podkreślił, że nie jest politykiem i nie
lubi polityki. - Chciałbym zajmować się tylko literaturą –
stwierdził. Pisarz zwrócił uwagę, że podczas spotkań z nim
większość zadawanych pytań dotyczy właśnie polityki, a nie literatury.
– Ostatnio miałem spotkania w Chinach, tam nikt nie pytał
mnie politykę – zauważył.
Carlos Marrodán Casas przypomniał młodszym czytelnikom, że "Rozmowę w Katedrze" czytano w
Polsce odnosząc ją do naszej historii. Tłumacz przypomniał też
okoliczności pierwszej wizyty pisarza w naszym kraju. We wrześniu 1976
roku Vargas Llosa przyjechał odebrać honoraria autorskie za swoje
książki wydawane w Polsce (takie to były czasy, że nie można było
pieniędzy po prostu mu wysłać). Na kilka dni przed przyjazdem został
prezesem światowego Pen Clubu i wizyta osoby prywatnej stała się nagle
oficjalnym wydarzeniem, a na organizację spotkania w Uniwersytecie
Warszawskim trzeba było uzyskać zgodę partyjnych notabli.
Po pytaniach przyszła pora na rozdawanie autografów, po
które ustawiła się długa kolejka. Obowiązywał limit: jedna
osoba dostaje tylko jeden autograf w jednej książce. Paru osobom udało
się podsunąć do podpisu dwie książki, a niektórzy stawali w
kolejce dwa razy (co zauważyłem przeglądając swoje zdjęcia). Pisarz nie
wpisywał dedykacji, było tylko charakterystyczne zamaszyste MVLL,
spojrzenie prosto w oczy i „gracias”.
Aby wejść na spotkanie trzeba było zdobyć bezpłatne
wejściówki, które można było odbierać w księgarni
Traffic Club, przy ul. Brackiej 25 w Warszawie (rozeszły się
błyskawicznie) lub wygrać w konkursie Znaku. Spotkanie było prowadzone
w języku polskim i hiszpańskim, tłumaczone symultanicznie.
Organizatorzy: Instytut Studiów Iberyjskich i
Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego oraz wydawnictwo Znak.
Kraków
Krakowskie spotkanie odbyło się w kinie
Kijów (al.
Krasińskiego 34). Poprowadził je Filip Łobodziński –
dziennikarz Newsweeka i tłumacz m.in. "Zeszytów
don Rigoberta" oraz kilku powieści Artura Pereza-Reverte.
Łobodzińskiego wspierali Abel Murcia Soriano, dyrektor Instytutu
Cervantesa w Krakowie i Maciej Stasiński z Gazety Wyborczej.
Pytania zadawali tylko prowadzący spotkanie, nie było rozdawania
autografów. Kinowa sala, mogąca pomieścić ponad 800
osób, była wypełniona. Nie uszło to uwagi pisarza,
który już na początku spotkania ucieszył się, że tak wiele
osób jest zainteresowanych słuchaniem rozmów o
literaturze. Później powiedział, że kiedy przyjeżdża do
Polski, nie martwi się o przyszłość literatury.
Vargas Llosa pytany o prace nad kolejną książką, stwierdził, że nie
spodziewał się nagrody Nobla, a po jej przyznaniu stał się ofiarą
„agresji” medialnej, co sprawiło, iż nie
mógł normalnie pracować. Wiele się działo, wciąż był w
ruchu. – Piszę od wielu lat, można nawet mówić o
pewnej rutynie. Lubię pracować i mam nadzieję, że wkrótce
będę mógł wrócić do ustalonego rytmu dnia pracy
– wyjaśnił pisarz.
W odpowiedzi na pytanie Filipa Łobodzińskiego noblista wspomniał moment
wydania jego debiutanckiej powieści "Miasto
i psy", którą najpierw wielu wydawców
odrzucało. Pisarz doskonale pamięta chwilę, gdy dowiedział się, że
wydawca podpisał umowy na tłumaczenie powieści i wydanie jej w 10
językach. – Czytałem ten telegram i nie mogłem uwierzyć.
Będzie mnie czytało wielu ludzi. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem.
Była to niespodzianka, ale i zachęta do dalszej pracy –
powiedział Vargas Llosa. Wcześniej myślał, że pisanie jest jego
powołaniem, lecz że nie będzie mógł temu zajęciu poświęcić
całego swego czasu, gdyż innymi zajęciami będzie musiał zarabiał na
utrzymanie. Wspominał też lektury powieści Gustawa Flauberta,
które zaczął czytać po przyjeździe do Paryża. –
Wtedy zrozumiałem, jaką literaturę chcę tworzyć – powiedział.
Podobnie jak w dzień wcześniej w Warszawie, tak samo w Krakowie
usłyszeliśmy słowa o tym, że jesteśmy zobowiązani brać udział w debacie
publicznej i powinniśmy interesować się polityką. Nawet jeśli polityka
budzi negatywne emocje.
Abel Murcia Soriano spytał, czy mógłby pisać w innym języku.
Odpowiedź pisarza była przecząca. – Po hiszpańsku śnię i
myślę. Mogę pisać listy lub artykuły po angielsku lub francusku. Trzeba
czuć język, znać jego odcienie, wiedzieć co znaczy cisza w danym
języku. Znam milczenie w języku hiszpańskim, ale nie wiem, jak ono
wygląda w innych językach. Chylę czoła przed pisarzami,
którzy to potrafią – powiedział Vargas Llosa.
Opowiedział o trudnościach, z którymi musiał się zmierzyć
pisząc "Wojnę końca świata"
i "Święto kozła". W
pierwszej z nich bohaterowie mówią po portugalsku, w drugiej
akcja rozgrywa się w Dominikanie – tamtejszy hiszpański
różni się od hiszpańskiego, jakim posługują się mieszkańcy
Peru: inne odcienie, inna melodia, typowe powiedzenia dominikańskie,
wyjaśniał pisarz.
Pisarz zapytany przez Macieja Stasińskiego o zmieniającą się na
przestrzeni lat formę powieści, wyjaśnił, że młody pisarz wierzy, iż
trudniejsza forma (ciemność) oznacza głębię, a prostsza (jasność) to
powierzchność. Dopiero z biegiem lat odkrywamy, co jest najważniejsze w
literaturze: dobrze opowiedziane historie. – Obecnie szukam
tej jasności, co nie oznacza, że pisze mi się łatwiej czy przyjemniej.
Wręcz przeciwnie, więcej poprawiam i przepisuję – powiedział
Vargas Llosa. Później podkreślał wpływ wielkiej literatury
na jego życie, które byłoby dużo uboższe bez lektury
Joyce’a, Tołstoja i Cerventesa. Stwierdził, że literatura
powinna być ważnym elementem kształcenia nowych pokoleń, a
społeczeństwo winno być przesiąknięte dobrą fikcją. Zwrócił
uwagę, że fikcja literacka jest znacznie bardziej bogata od fikcji
filmowej.
Filip Łobodziński zapytał, co pisarz czuje po zakończeniu książki, po
powrocie do rzeczywistości po okresie pogrążenia bez reszty w świecie
fabuły, którą kreuje przez rok lub dwa. Vargas Llosa, po
chwili namysłu, stwierdził, że z jednej strony czuje ulgę, gdyż powieść
jest gotowa, a z drugiej strony ma wrażenie pustki. Na to jednak jest
prosty sposób: znów zabrać się do pracy nad
kolejnym projektem. Autor "Marzenia Celta" podkreślił, że podczas
pisania nie zrywa związków z rzeczywistością. –
Cały czas jestem ciekaw tego, co dzieje się na świecie, poza moim
gabinetem – powiedział. Pisarz wyjaśnił, że nie planuje z
wieloletnim wyprzedzeniem, o czym będzie pisał. Dla niego samego jest
tajemnicą, w jaki sposób pewne tematy mu się narzucają. Mimo
że pisze od wielu lat, nie umie wyjaśnić, dlaczego zdecydował się na
jedne tematy, a inne odrzucił.
Podczas krakowskiego spotkania na twarzy 75-letniego pisarza widać było
momentami zmęczenie, którego nie zauważyłem dzień wcześniej
w stolicy. Jednak nie odczułem różnicy w wypowiedziach
noblisty, który potwierdził opinię, że nie tylko pisze
znakomicie, ale i opowiadać potrafi fascynująco. Nawet jeśli odpowiada
na – łagodnie mówiąc – niezbyt sensowne
pytanie. Minusem krakowskiego wieczoru był niewątpliwie brak możliwości
zdobycia autografu, ale przy ponad 800-osobowej widowni byłoby to
nierealne i ponad siły pisarza. Zresztą podpisywanie książek w
Warszawie też stało pod znakiem zapytania prawie do ostatniej chwili.
Spotkanie zorganizowano w ramach cyklu "Dorwać Mistrza",
którego bohaterami byli wcześniej m.in.: Leszek Kołakowski,
Vaclav Havel, Norman Davies i Władysław Bartoszewski. Obowiązywały
bezpłatne wejściówki, które można było odbierać w
krakowskiej Księgarni Znak przy ul. Sławkowskiej 1 (rozeszły się
szybciej niż gorące bułeczki) lub wygrać w konkursie Znaku. Spotkanie
było tłumaczone symultanicznie.
Partnerem wizyty M. Vargasa Llosy w Polsce był Mamaison Hotel Le
Regina Warsaw - hotel klasy upscale deluxe, znajdujący się w Pałacu
Mokrowskich. Patroni medialni spotkania w Krakowie: Tygodnik
Powszechny, Gazeta Wyborcza, Radio Kraków; sponsor: Likus
Hotele i Restauracje.